W kilka minut o tym jak nie inwestować
Smutna historia przegranej, w której szukamy dla siebie lekcji
Platformą X w ostatnim czasie wstrząsnęła historia inwestora, który na giełdzie przegrał życie. Prawdopodobnie przeszedłbym obok tego obojętnie nie znając osobiście autora, nie mając pewności czy ta historia jest prawdziwa, ale setki tysięcy wyświetleń (zatrzymałem się na około 800 tys.), tysiące reakcji i komentarzy sprowokowały we mnie chęć szerszej wypowiedzi na ten temat. Dzisiejsze wydanie w najmniejszym stopniu nie jest atakiem w stronę autora. Ma to być studium przypadku i nauką dla nas wszystkich jak nie inwestować.
Zacznijmy od samego sformułowania użytego w mimo wszystko poruszającym wpisie [w dniu tworzenia wpisu link był jeszcze publiczny, niestety już nie jest. Treść posta znajdziesz poniżej]. Jak się później okazało, tym “inwestowaniem” była gra na kontraktach CFD czyli możliwe najgorszy, najbardziej ryzykowny odłam hazardu jaki możemy sobie wyobrazić na tradycyjnym rynku finansowym. Z inwestowaniem to nie ma nic wspólnego - bardzo zależy mi na tym, żeby to wybrzmiało, bo niestety tego typu nadużycia prowadzą do tego, że pierwsze co kojarzy się z inwestowaniem to ryzyko szybkiego bankructwa. Historia i dane mówią zupełnie co innego. Odpowiednia strategia (im prostsza tym lepsza) i co najmniej kilkuletni horyzont inwestycyjny potrafią zminimalizować ryzyko utraty środków prawie do zera. To są fakty.
Wśród wypowiadających się niejednokrotnie padło stwierdzenie “natychmiast zakazać CFD”. Tylko co to da? Zakazanie CFD nie rozwiąże problemu. Nie zakazuje się sprzedaży samochodów tylko dlatego, że niektórzy jeżdżą nieodpowiedzialnie. W dalszej części tekstu będę posługiwał się cytatami z tego wpisu w oryginale, żeby na bieżąco się do nich odnieść.
CFD opierają się na spekulacji krótkoterminowej, gdzie dźwignia finansowa działa jak podwójne ostrze – może zwiększyć zysk, ale równie szybko wyzerować kapitał.
Kiedy powiesz sobie dość?
“Człowiek miał firmę, piękną żonę i życie przed sobą. Posiadał samochody, mieszkanie i wszystko potrzebne do życia. Niestety, na jego drodze stanęła giełda.” - na jego drodze nie stanęła giełda. To nie giełda przyszła do domu i powiedziała użyj mnie, przelej kasę, zabawimy się. Mamy tutaj przykład człowieka, który ma wszystko, jak sam pisze, ale jednak czegoś brakuje. Nie znam jego sytuacji finansowej, ale możemy się domyślać, że nie była zła. Więc pytam po co?
Gdzie jest granica w której wstaniesz rano, spojrzysz w lustro i stwierdzisz, że masz wystarczająco dużo? Ja mam to już za sobą. Jeszcze kilka lat temu wyobrażałem sobie 10, 15 milionów na koncie. Auto na co dzień, auto na weekendy. Przynajmniej jedno mieszkanie w ciepłym kraju w którym będę mógł sobie zimować. Sterta niepotrzebnych gadżetów, drogie zegarki na każdą okazje itd. A później dotarło do mnie, być może z wiekiem, że najcenniejszym aktywem w życiu jest czas. I spokój.
Pierwsze zachłyśnięcie
“Pierwszy rok okazał się strzałem w dziesiątkę, kapitał pomnożony. Świetlaną przyszłość przed Tobą.” - znam, przechodziłem. To jest częste zjawisko jeśli przychodzi nam coś łatwo. Dosięga nas syndrom Boga. Skoro kilka miesięcy z rzędu notujemy zysk, uważamy, że znaleźliśmy sposób na zbicie fortuny. Nie bierzemy pod uwagę trwającej hossy, w której trudno jest nie zarobić. Gospodarka jest stymulowana przez rząd, na naszych oczach dokonuje się rewolucja technologiczna, firmy wydają miliardy dolarów na R&D. Inwestorzy chwalą się najlepszymi wynikami w swojej historii. Nie, nie, nie. Na ramieniu siedzi mały, giełdowy diabełek i powtarza do ucha jesteś zwycięzcą.
Inwestowanie to nie tylko liczby – to także psychologia. Ludzie mają tendencję do przypisywania sukcesów własnym umiejętnościom, a porażek pechowi. To tzw. błąd atrybucji. Innym problemem jest efekt zakotwiczenia – jeśli ktoś raz zarobił 100%, myśli, że to standard. W rzeczywistości większość inwestycji ma skromniejsze zwroty, ale są stabilniejsze i bezpieczniejsze.
Kochająca się para wzięła ślub jak z bajki w najdroższej sali w okolicy. - tu również, w pewnym stopniu powtarza się to, przez co sam przechodziłem. Co prawda ten najpiękniejszy dzień w życiu (jak mówią) jeszcze przede mną, ale miałem swoje odchylenia po zaksięgowaniu trochę większych pieniędzy. W tym miejscu odeślę do omówienia książki Sekrety amerykańskich milionerów w których podałem konkretne przykłady.
Do tej pory było całkiem spoko, prawda? Niestety historia ma swój dalszy, znacznie bardziej smutny przebieg.
Szereg fatalnych decyzji
“Bez wiedzy żony postanawia zainwestować wszystkie pieniądze (…)” - ostrzegawcze lampki mamy tutaj dwie. Bez wiedzy żony, jak się domyślam bierze ich wspólne środki. Tak nie powinien się zachować partner w związku. W Polsce mam wrażenie cały czas obowiązuje niepisana zasada, że to chłop zarabia a baba ma zajmować się domem i nie wnikać. Generalnie nic mi do tego, jeśli komuś taki układ pasuje. Natomiast jeśli coś jest nasze, to nie wyobrażam sobie podejmowania decyzji bez przynajmniej uprzedzenia drugiej strony o swoich zamiarach. W dodatku mówimy tutaj o “wszystkich pieniądzach” co jest w mojej ocenie drugą lampką ostrzegawczą.
Z moją przyszłą małżonką mamy dość jasno ustalone zasady finansowe. Wspólne konto na życie na które każdego miesiąca się zrzucamy. Oprócz tego każde z nas dysponuje swoimi pieniędzmi z którymi może robić co mu się podoba, a mimo to, zawsze jakieś większe wydatki omawiamy na zasadzie zwykłej konsultacji, burzy mózgów. Oczywiście nie mam tu na myśli wizyty u fryzjera czy kupna droższego ciucha, ale ja np. ostatnio konsultowałem wydatek niemałych pieniędzy na szkolenie, które ma w przyszłości mi pomóc być lepszym inwestorem. Mimo, że szło to z mojej, a nie wspólnej kasy. Chciałem po prostu poznać opinie drugiej strony. Wspólnie uznaliśmy, że jeśli ma mi pomóc to warto.
Straciłem, więc muszę się odkuć
Pamiętam, że tak podchodziłem do zakładów bukmacherskich wiele lat temu. Przegrana stówka czy dwie determinowała podjęcie kolejnego zakładu za większą stawkę na tzw. odkucie. Podobnie postąpił autor wpisu “wystarczają 2 miesiące aby stracić całość, zadłużyć się, następnie stracić i to”. Doszło tu do nieodpowiedzialnego zachowania - zadłużenia. I to zadłużenia na cele hazardowe bo tak należy wprost mówić o grze na kontraktach CFD.
Po dużej stracie wielu inwestorów wpada w pułapkę tzw. efektu utopionych kosztów. Zamiast zaakceptować porażkę i odejść od rynku, uważają, że muszą 'odzyskać' utracone pieniądze – często kosztem jeszcze większego ryzyka. To jak próba wyjścia z bagna, kopiąc coraz głębszy dół.
Tak działa ludzka natura. Nie lubimy przegrywać dlatego szukamy wszystkich możliwych dróg, żeby wrócić z tarczą. Stara giełdowa mądrość mówi że rynek potrafi być dłużej irracjonalny niż ty wypłacalny. Dalsza część wpisu to już bardziej sprawy obyczajowe o których nie chcę się wypowiadać nie znając okoliczności ani prywatnej sytuacji tych ludzi. Cała historia jest wybitnie przykra. Ucierpiało na tym wiele osób, dlatego chciałem żeby przynajmniej część moich czytelników potraktowała to jako przestrogę.
Podsumowanie
Ta historia to nie tylko dramat jednostki, ale także brutalne przypomnienie o tym, jak łatwo można wpaść w pułapki rynkowe, myląc spekulację z inwestowaniem. CFD, brak strategii, zadłużanie się i inwestowanie pod wpływem emocji – to wszystko prowadzi do finansowej katastrofy. Można jej jednak uniknąć, stosując proste zasady: dywersyfikację, długoterminowe podejście i chłodną kalkulację zamiast impulsywnych decyzji.
Do wykucia na pamięć kilka żelaznych zasad
unikaj CFD, lewarów i quasi produktów - zarabia na tym naprawdę garstka ludzi
nie zadłużaj się na inwestycje – kredyt może być narzędziem, ale nie do spekulacji
nie inwestuj wszystkiego - nie wkładaj wszystkich jajek do jednego koszyka. Zawsze trzymaj żelazną rezerwę finansową
nie daj się ponieść euforii - jedna jaskółka wiosny nie czyni. Tak samo na giełdzie, nie da się zawsze wygrywać
nie próbuj odkuwać się po stracie - zaakceptuj porażkę. Próba natychmiastowego odrobienia strat to prosta droga do katastrofy
nie przeceniaj swoich umiejętności - w rynku byka każdy jest kozakiem, a później przychodzi niedźwiedź i mówi sprawdzam
inwestowanie to sposób na powolne budowanie majątku, a nie złoty strzał
Nie chodzi o to, by demonizować rynki finansowe, ale by podchodzić do nich z odpowiednią wiedzą i świadomością. Inwestowanie nie jest kasynem, a jeśli traktujesz je jak grę, to prędzej czy później rynek przypomni ci, kto jest krupierem. Warto uczyć się na cudzych błędach – tańsze i mniej bolesne niż nauka na własnych.
Autorowi poruszającego wpisu życzę szybkiego powrotu na właściwe tory!
Bardzo trafne punkty w podsumowaniu !
Przepisane do notesu aby spojrzeć jak woda sodowa będzie uderzać do głowy :D
Cześć, o jakim konkretnie szkoleniu myślisz? Jak miałbym zgadywać to przychodzi mi na myśl Uniwersytet Inwestycyjny Tomka Treli.